Nasz komputer udało się zreanizmować i odzyskaliśmy zdjęcia 😉 Wrzucamy więc parę fotek z ostatnich dni na Nowej Zelandii. Upłynęły nam głównie na poszukiwaniu surferów. Znaleźliśmy ich w końcu w miejscowości Mount Maunganui, w której surfing jest nawet przedmiotem w lokalnym liceum. Niestety albo padało i wiało, ewentualnie wiało i padało. W rezultacie rozum zwyciężył z sercem i z naszej nauki surfingu nic nie wyszło. W ramach pocieszenia została nam huśtawka na jednej z plaż ;)…
Jadąc wzdłuż gór, które tak bardzo nam się podobały, dotarliśmy do oceanu. Szalona pogoda, którą tu mamy, zrobiła się jeszcze bardziej zmienna. Jest też coraz zimniej. Skoro jest zimno, to są i pingwiny. Zaczęliśmy z grubej rury, bo od Pingwina Żółtookiego. Można powiedzieć, że z tym pingwinem jest tak samo jak z tutejszym internetem. Wszyscy twierdzą, że jest. Większość twierdzi, że wie gdzie. Niestety niewielu widziało. Ten gatunek pingwina jest zagrożony a wynika to z jego…
Cała Nowa Zelandia jest usłana miejscówkami, które „grały” bądź to we „Władcy Pierścieni”, bądź to w „Hobbicie”. Zupełnie tego nie planując stanęliśmy na kempingu, na którym stacjonowała ekipa filmowa „Hobbita”. Góry ze zdjęcia tytułowego grały w scenie, w której Sam i Frodo się rozdzielają. Dodarliśmy tam zaraz po zwiedzeniu Milford Sound, czyli fiordu na południowo-zachodnim krańcu południowej wyspy. W drodze napotkaliśmy, na parkingu, na wredną papugę. Kierowała się ewidentnie zasadą: „żarcie albo uszczelka”. Siadała na parkujących…
Dochodzimy do wniosku, że surferzy to mityczne plemię, które wyginęło niczym Aztekowie. Im dłużej ich szukamy, po wszelkich plażach, tym bardziej ich nie ma. W drodze na południe pojechaliśmy na 100% pewny spot. Podobno są tam zawsze. I co? Nic! Okazało się, że od Australii nadciąga sztorm i fale owszem są, ale tak nieregularne, że nie da się na nich pływać. Faktycznie plaża wyglądała dość dziwnie. Wszędzie unosiła się „mgiełka” kropel wody znad morza. Nad głowami zderzały…
Wczoraj mieliśmy pierwszą przerwę w drodze. Zaplanowaliśmy ją aby popływać kajakiem. Konkretnie chodziło o wybrzeże wzdłuż Parku Narodowego Abel Tasman. Park chroni las, który nam przypomina dżunglę [choć nią nie jest]. Nas interesował obszar, gdzie zielsko styka się z Morzem Tasmana. Dostaliśmy naprawdę ogromniasty kajak. Nie dość, że był długaśny i miał ster jak żaglówka, to był dodatkowo nieźle wyposażony. Fartuch aby woda nie wlatywała do kajaka, zapasowe wiosło, kurtki sztormowe, pompa ręczna do usuwania wody…