Dziś będzie nietypowy, jak na “kawę w krzakach”, wpis o wypadzie do NYC. To w krzaki jeździmy najchętniej i zazwyczaj wcale nie ciągnie nas w drugą stronę. Niemniej jest kilka takich miast, do których wracamy bardzo, bardzo chętnie. Jednym z nich jest Nowy Jork.
Nie potrafimy tak do końca wyjaśnić dlaczego nam się tam podoba. Zwłaszcza, że za każdym razem podoba nam się coś innego. I bynajmniej nie podoba nam się tam wszystko 😉
Za pierwszym razem mieliśmy po prostu wrażenie, że łazimy po ogromniastym planie filmowym. Gdzie byśmy nie poszli, tam pojawiały się obrazki z “Pretty woman”/ “Kevin sam w domu”/ “West side story” / “Gangi Nowego Jorku”/ “Kiedy Harry poznał Sally” itp.
Naoglądaliśmy się tych miejsc w filmach i co krok je rozpoznawaliśmy.
Potem podobał nam się rozmach tego miejsca. Drapacze chmur, ogromne reklamy i niesamowity tłok na ulicach. To powoduje, że w głowie aż się kręci. Natomiast ostatnio, jeszcze bardziej niż poprzednio, naszą uwagę przykuli ludzie.
Ludzie w NYC
Pierwsze co rzuca się w oczy, to niesamowita różnorodność. Chyba prawdziwe jest twierdzenie, że w tym mieście spotyka się cały świat. Wystarczy choćby poprzyglądać się temu, co ludzie noszą na głowie. Od razu można zauważyć odmiennie postrzeganie tego “co jest odpowiednie” 😉
Po drugie, amerykański, można by rzec urzędowo obowiązujący ekstrawertyzm powoduje, że każdy zachowuje się jak chce. Czujesz się jednorożcem i potrzebujesz mieć tęczowy róg na czubku głowy. Proszę bardzo, załóż go!
Na to nakłada się obsesyjne podejście do swobody obywatelskiej w USA, czyli dopóki nie łamiesz prawa, możesz wszystko. Naprawdę wszystko! Możesz drzeć się w niebogłosy na stacji metra o tym, że w tunelu metra czai się Godzilla, która pożera wszystkich pasażerów… i nikt nic nie zrobi. Możliwe, że ktoś mundurowy będzie miał Cię na oku. Niemniej masz prawo do najbardziej pokręconych poglądów i masz prawo je wyrażać.
Po czwarte, wszyscy są zajęci sobą tak bardzo, że nie bardzo mają czas zwrócić na kogokolwiek uwagę. To chyba jest w tym wszystkim jednak dość przerażające. Wygląda na to, że nawet jeśli ktoś będzie potrzebował pomocy, to dopóki nie będzie urwanej ręki lub innych oczywistych objawów zagrożenia dla życia, nikt po pomoc nie zadzwoni… No bo jak odróżnić osobę, która ewidentnie jest chora psychicznie, od osoby, która po prostu w skrajny sposób wyraża siebie?
Wszystko to sprawia, że ludzi w Nowym Jorku można oglądać godzinami. Dlatego naszym nr 1 atrakcji tego miasta jest po prostu metro. Latynoski robotnik budowlany, “Wilk z Wall Street”, ciemnoskóry młodzieniec z Bronxu – każdy z nich jeździ metrem. Możemy siedzieć tam godzinami i się po prostu na nich gapić.
show time!
Prędzej czy później, z metra jednak trzeba wyjść. Gdzie też można zobaczyć sporo ciekawych rzeczy.
Na przykład jakiś event z rozmachem. Przyznacie, że jeśli Amerykanie robią jakieś show, to jest przez duże S. Wszystko jest w 100% dopięte na ostatni guzik. Chcieliśmy to zobaczyć. Zastanawialiśmy się nawet nad przedstawieniem na Broadway’u, ale finalnie padło na wydarzenie sportowe. Kompletnie nie rozumiemy zasad futbolu amerykańskiego. Kije bejsbolowe też nie kojarzą nam się najlepiej. Wybraliśmy się więc na hokej. Trafiliśmy na mecz New York Rangers vs. New York Islanders.
Hokejowa liga NHL to klasa sama w sobie. Zawsze się zastanawiałem jak te chłopy to robią, że kumają gdzie jest krążek, skoro śmiga tak szybko że ja nie nadążam ruszać za nim głową. Nie ma zmiłuj, faceci dają z siebie wszystko i dosłownie roztapiają łyżwami lodowisko.
Odkryliśmy, że rownolegle do punktacji bramkowej, odbywa się jeszcze jeden konkurs. Polega on na tym, aby wpaść na przeciwnika z całym pędem i wrzucić go na bandę z plexi. Z trybun widać jak “ofiara” rozkwasza sobie nos na bandzie i właśnie wtedy publiczność szaleje najbardziej. Im bardziej twarz przypomina obrazy Picassa, tym aplauz głośniejszy. Oczywiście jest piwo, jest popcorn, więc pomiędzy poszczególnymi wrzutami na bandę czas upływa sympatycznie…
Show musi mieć tempo, więc w przerwach pojawiają się goście specjalni. U nas, między tercjami, spiker zapowiedział, że dziś na trybunach mamy “real hero”. Kamera pokazuje gościa w mundurze. Spiker ciągnie dalej, że sierżant John właśnie odbywa przerwę w misji w Afganistanie. Gość troszkę zaskoczony wstaje. Wszyscy, tj. kilkanaście tysięcy ludzi, podrywa się z miejsc i klaszcze. Gwizdy, okrzyki. Pojawiają się flagi wyciągnięte nie wiadomo skąd – totalny aplauz. Dziewczyna sierżanta jest poryczana, a i w oku żołnierza pojawia się łza wzruszenia. Tak, wszystko widać na telebimach wiszących nad lodowiskiem. Przerwa mija szybciutko. Ameryka kocha swoich żołnierzy, którzy aktualnie pilnują interesów USA na całym świecie. Zaraz, zaraz, dlaczego napisaliśmy “aktualnie”???
USA to wciąż państwo, czy może już firma?
Kilka przecznic od lodowiska jest Times Square. Natrafiliśmy tam na protest kombatantów wojennych.
Statystyki pokazują, że codziennie kilkudziesięciu byłych żołnierzy odbiera sobie życie. Po powrocie z misji nie radzą sobie albo ze stresem pourazowym, albo z własnym kalectwem. Tak na marginesie, protest też miał formę show. Przecież w innym przypadku nikt nie zwróciłby uwagi…
W USA nie ma powszechnej opieki zdrowotnej w naszym tego słowa rozumieniu. Jeśli więc nie masz drogiego prywatnego ubezpieczenia, nikt nie udzieli Ci żadnej pomocy. Tj. w razie zagrożenia życia karetka przyjedzie, szpital zrobi wszystko co trzeba. Niestety potem przyjdzie smutny facet z rachunkiem i masz długi. Raczej długi do końca życia, bo prywatna służba zdrowia ma niewiarygodnie wysokie ceny.
Wracając do kombatantów. Jeśli nie masz pakietu medycznego wartego kilkaset dolców, to nie masz co marzyć o pomocy psychologicznej. Nie możesz już służyć w wojsku, więc nie masz pracy, a co za tym idzie ubezpieczenia? To sorry, wypadłeś z obiegu. I to już jest Twój problem, jak poradzisz sobie z tym co Ci dolega. I nikt do Ciebie nie wyciągnie ręki, która jeszcze niedawno biła Ci z dumą brawo…
Rozwiązaniem miał być program “Obamacare”, ale Donald Trump w myśl hasła “Make America great again!” [w wolnym tłumaczeniu: zróbmy Amerykę znów wspaniałą] wywalił go do kosza. Oł yes!!!
Patrząc na to wszystko mamy nieodparte wrażenie, że nazwa tego kraju, zamiast Zjednoczone Stany Ameryki, powinna brzmieć: Stany Zjednoczonych Interesów. Nam ten kraj przypomina bardziej korporację, niż wspólnotę. Dopóki jesteś potrzebny systemowi robienia dolarów, dopóty masz względne życie. Jeśli jednak przestajesz dokładać się do systemu, to masz niewyobrażalnie pod górkę. Hardcore? To słuchajcie dalej…
Mamy bowiem wrażenie, że dla Amerykanów martwy żołnierz jest w pewnym sensie bardziej wygodny, niż żołnierz inwalida. Inwalida nie generuje zysków i jeszcze protestuje na ulicach. Zaś martwym żołnierzom można postawić pomniki i zorganizować wkoło nich różnego rodzaju uroczystości. Są mundury, są flagi, jest salut warty honorowej. Znów są okrzyki i znów jest totalny aplauz. Czyli jest takie show, jakie powinno być… Kurtyna opada.
“Mr. Trump jest głupi”
Trochę przybici naszymi przemyśleniami idziemy dalej. Kolejna rzecz, jaka rzuca się w nasze oczy, to że cały New York nienawidzi Donalda Trumpa, czyli obecnego prezydenta [vel prezesa]. Tu chyba jednak jest inaczej niż u nas. W Polsce nie można bezkarnie ubliżać Prezydentowi. Amerykanie podchodzą do tematu trochę bardziej pragmatycznie.
Niechęć do kontrowersyjnego milionera przejawia się od kukieł wywieszanych na balkonach, przez portrety Trumpa-Clowna, książki z najgłupszymi wypowiedziami, aż po breloczki, które pokazują… jak Donal Trump robi to co się robi w toalecie na siedząco.
Okazuje się, że Nowy Jork wybitnie przoduje w niechęci do Trumpa w całym USA. Dlaczego? Ha, to niezłe zaskoczenie.
Diaspora Żydowska
Nowy Jork to największe skupisko Żydów na całym świecie. Żyje ich tu więcej, niż w samym Tel-Awiw’ie. Pradziadowie amerykańskich Żydów przypłynęli do USA uciekając przed prześladowaniami, które na przestrzeni całkiem niedawnej historii, miały miejsce w Europie. Ciężko więc się dziwić, że człowiek który wygłasza rasistowskie tezy nie znajduje u nich sympatii, prawda?
Ale sama dzielnica żydowska, to co zobaczyliśmy, kogo spotkaliśmy i gdzie zawędrowaliśmy to temat na osobną historię. I na kolejny post. Obiecujemy też, że będzie więcej zdjęć z czadowych miejsc, a mniej smutnych przemyśleń 😉
1 Comment
Mam identyczne odczucia…