W grudniu minęło pół roku odkąd na stałe zamieszkaliśmy w kamperze na Lofotach. Wrażenia? Jest REWELACYJNIE! Mamy to, czego zawsze chcieliśmy. Genialny widok do porannej kawy i czas aby się nim nacieszyć. Mamy też mnóstwo okazji do szwendania się, robienia zdjęć i biwakowania na dziko. Jest nam dobrze.
Jasne, są wyzwania z codzienną logistyką życia na stałe w kamperze. Nieustanne tankowanie czystej wody. Równie częste wylewanie wody szarej (brudnej). Opróżnienie kasety z WC. Ładowanie akumulatorów. Pamiętanie o tym, aby napełnić butle propanem. To wszystko jest do ogarnięcia, choć zajmuje trochę czasu. Ale skoncentrujmy się na 3 “NAJ-bardziejszych” rzeczach. Największym problemie, największym zaskoczeniu i największej przyjemności, które pojawiły się w czasie półrocznego mieszkania w kamperze.
Największy problem
Najbardziej dokuczliwa rzecz sprowadza się do kropelki. No dobra, większej ilości kropel. Pojawiają się w wyniku różnic temperatur wewnątrz i na zewnątrz kampera. Im jest zimniej, tym bardziej ogrzewamy kampera piecem. Piec jest przygotowany do biwakowania zimą, więc w środku możemy mieć temperaturę jaką tylko chcemy. Z każdym kolejnym chłodniejszym tygodniem jest coraz większa różnica temperatur.
W efekcie na szybach i metalowych powierzchniach [np. wkrętach mocujących okna dachowe] wytrąca się para wodna z powietrza. Sprawę pogarsza ta upierdliwa potrzeba jedzenia ? Konkretnie gotowanie zwiększa wilgotność powietrza. Im więcej gotujemy, tym więcej pary wodnej jest w powietrzu do skroplenia. To zaś rozmnaża osadzające się kropelki.
Koszmar kamperowicza, to przygotowywanie 12-daniowej Wigilii przy -30*C. Na szczęście nie miewamy takich świątecznych pomysłów kulinarnych. Dzięki ciepłemu prądowi morskiemu Golfsztrom, na Lofotach panują też znacznie mniej groźne mrozy (średnio w okolicach -6*C).
Jak temu wszystkiemu zapobiec?
Nie da się. Z fizyką jeszcze nikt nie wygrał. Jedyne co można zrobić, to nieustannie sprawdzać wilgotność powietrza i wietrzyć kampera w razie potrzeby. Najlepiej robić to od razu w czasie gotowania, wtedy problem jest mało dokuczliwy, ale nie zniknie.
Pomaga nam też mata, którą zakładamy na szyby w kabinie. Izolacja szkła od zewnątrz zmniejsza różnice temperatur po obu stronach okien. Przekłada się to natychmiast na mniejsze skraplanie.
Największe zaskoczenie
Największe zaskoczenie, to niespełniony największy strach. Nie, wcale nie obawiałem się śniegu i mrozu. Wiadomo było, że decydując się na mieszkanie w północnej Norwegii, prędzej czy później będzie zimno i będzie dużo śniegu. Wbrew pozorom dość łatwo sobie z tymi rzeczami poradzić. Najbardziej obawiałem się jazdy naszym niemal 4-tonowym “klockiem” po zaśnieżonych i oblodzonych drogach.
Jasne, są tutaj pługi do odśnieżania nadmiaru śniegu z drogi. Niemniej asfalt widać tylko w czasie odwilży. Przez resztę czasu jest “biała nawierzchnia”. Brzmi ładnie, ale to ubity śnieg, albo lód. Lokalsi jeżdżą latem na oponach całorocznych [albo wręcz zimowych] by na zimę przerzucić się na kolce. Nie dumając zbyt długo zrobiliśmy jak Norwegowie. Była to najlepsza decyzja z możliwych. Opona z kolcami pod naciskiem tony [średni nacisk na koło w naszym przypadku] po prostu wrzyna się w “białą nawierzchnię”. Kolców jest dość dużo, 50 na metr bieżący opony. Patrząc na bieżnik wychodzi nam, że w każdym momencie, na 4-ech kołach, trzyma nas kilkanaście “pazurów” wbitych w lód. Wrażenia z jazdy są takie jak latem po suchej nawierzchnii. Każdy zakręt, każdy podjazd czy zjazd z górki idzie bez stresu i paniki w oczach.
Największa przyjemność
Nigdy dotychczas nie spędzaliśmy tyle czasu na świeżym powietrzu co na Lofotach. Jest to efekt tego, że wciąż gdzieś biwakujemy na dziko. “Myszkujemy” po okolicznych wyspach za każdym razem, gdy nie pracujemy. Mamy już listę swoich ulubionych miejsc. Wiemy gdzie mieszka wydra. Wiemy też gdzie można znaleźć łosie i orły.
Wiemy gdzie pojechać aby mieć szansę na zobaczenie orki. Możemy śmiało powiedzieć, że znamy “spoty kamperowe” na Lofotach całkiem dobrze. W każdym z nich staliśmy przynajmniej kilka razy. Niemniej wcale nam się te miejsca nie nudzą, bo za każdym razem wszystko wygląda inaczej.
Niemal każdy tydzień arktycznej pogody przynosi coś nowego. Od wczesnej jesieni dodatkowo jest zorza, więc mamy kolejny powód do objazdu wysp.
W rezultacie miejsc do zobaczenia jest znacznie więcej, niż okazji do wyjazdów?. Odpalając silnik każdorazowo stajemy więc przed najprzyjemniejszym dylematem: “To gdzie dziś jedziemy?”
Kolejne pół roku
Patrząc za okno mamy nieodparte wrażenie, że teraz przed nami jest to trudniejsze pół roku. Coraz częstsze sztormy i śnieżyce wskazują, że nadchodzi zasadnicza część arktycznej zimy.
Jasne, będzie sporo pracy. Odkopanie kampera po śnieżnej nocy zajmuje około godziny. Niemniej jest spora szansa, że arktyczna zima będzie też miała sporo plusów. Biegówki, rakiety śnieżne oraz zorza. Do tego jeszcze kajak morski. Lista rzeczy, które będą nas cieszyć każdego dnia jest całkiem długa. Mówiąc wprost, jesteśmy podekscytowani. Trzymajcie kciuki za naszą małą, mobilną stację polarną.
P.S. Po wielu tygodniach oczekiwania udało się nam wreszcie naprawić techniczny problem bloga. Był dość krytyczny – nie dawało się niczego publikować?. Teraz jest spora szansa, że posty będą pojawiać się częściej. Zaglądajcie tu czasem albo na nasz profil na Instagramie.