Być może część z Was pamięta nasze rozbawienie ze zdjęć zrobionych w Nowej Zelandii. Odkryłem, że mam tyle fot wędkarzy, iż spokojnie mógłbym zostać etatowym reporterem “Wędkarza Polskiego”. Dotychczas raczej nie mieliśmy wiele wspólnego z tą aktywnością a tu nagle co druga fota z wędką. Okazało się że może być jeszcze zabawniej …właśnie postanowiłem, że zostanę wędkarzem. Będę łowił na muchę.
Cała historia o tym jak pozmieniało mi się w głowie, jest dość pokręcona. Opowiem to krok po kroku.
Po pierwsze, skąd tylu wędkarzy w Nowej Zelandii?
Większość z nich nie robi tego w ramach hobby, tylko po to aby zapewnić rodzinie mięso. Tak, tak, dobrze przeczytaliście. Temat nie dotyczy ani jaskiniowców, ani średniowiecza. Wszystko dzieje się teraz. W Nowej Zelandii po prostu panuje taka drożyzna, że przeciętnego człowieka niekoniecznie stać na codzienny zakup mięsa dla rodziny.
Szok? Przecież to kraj o jednym z najwyższych średnich PKB na obywatela. Średnia wartość jest wynikiem wrzucenia do jednego wskaźnika bogatych i bardzo, bardzo biednych ludzi. Jak idę z psem na spacer, to ja mam dwie nogi a nasz pies 4 łapy. Mam wrażenie, że tak jest na każdym spacerze od lat. Cóż, statystyka twierdzi inaczej. Według niej mamy bowiem średnio po 3 kończyny. W tym wyspiarskim kraju dzieje się to samo ze statystyką. W rezultacie PKB sobie, a normalni ludzie łapią ryby na kolacje. Więcej o naszej wyprawie na tą wyspę możecie poczytać tu.
Po drugie, alergia.
Olka ma od paru lat z tym problemy. Przeszliśmy wielu lekarzy. Wydaliśmy kupę kasy na konsultacje i kolejne leki, które niestety tylko chwilowo niwelowały objawy. W końcu jeden z lekarzy powiedział banalną prawdę. Organizm truty przez wiele lat jedzeniem z chemicznymi konserwantami zaczął w końcu wywalać wszystko na zewnątrz. To takie jakby: Fuck U! które dociera z Twoich własnych jelit. Mamy obecnie stabilną sytuacje tylko dlatego, że Ola obsesyjnie pilnuje tego co je. Również na wyjazdach staramy się jedzenie przygotowywać sami aby mieć kontrolę nad tym co wrzucamy do brzuchów.
Najbardziej w tym wszystkim wkurza to, że nigdy nie można być pewnym, czy to co kupujemy w sklepach, jest zdrowe. Wciąż się słyszy o tym, że warzywa rosną na jakiejś technicznej wacie, albo że hodowcy wstrzykują antybiotyki w zwierzęta. To wszystko kiedyś musi z nas to wyleźć. Jeśli będziecie mieć tyle szczęścia co Ola to możecie liczyć na alergię. Jeśli będziecie mieć mniej szczęścia, to może się to skończyć gorzej. Na przykład rakiem.
Po trzecie, Norwegia.
Jak już wspominaliśmy, za jakiś czas, zamierzamy się tam “plątać” w poszukiwaniu miejsca na kemping. To może chwilę potrwać. Może nawet dłużej niż chwilę. Mamy wszystko policzone. Wiemy ile wydamy na każdy rok poszukiwań naszego docelowego miejsca na ziemi. Dajemy sobie na to dwa lata, a Norwegia do tanich krajów nie należy.
I w tym momencie przychodzi OLŚNIENIE!!!
Wszystkie 3 elementy poskładały mi się w głowie, jak puzzle. Skoro w Norwegii będziemy się kręcić po najczystszej ekologicznie północy. Skoro strumienie płyną z gór, to ryby muszą być zdrowe. Skoro wolno tam łowić ryby, a w sklepach panuje drożyzna… To dlaczego by nie złapać samemu jednej lub dwóch na kolacje? ?
Jako dziecko nie dałem się nauczyć swojemu ojcu łowienia ryb. Szczerze mówiąc w ogóle nauka czegokolwiek nie szła mi zbyt dobrze. Teraz, mając “4 dychy” na karku, bardzo pożałowałem że nie potrafię złapać wodnego stwora na patelnie. Na szczęście rodzice to takie istoty, które pomogą bez względu na opór edukacyjny w poprzednich latach. Razem z ojcem wybieramy się na nadchodzące w przyszłym tygodniu targi wędkarskie “Rybomania” w Warszawie. Będziemy szukać dla mnie wędki.
Mimo sporej motywacji do łapania zdrowych ryb, jakoś nie widzę siebie siedzącego na krzesełku i wpatrującego się w spławik. Po przejrzeniu wielu wędkarskich magazynów i portali, finalnie wytypowałem dwie metody łowienia. To spinning oraz mucha. Z tego co zrozumiałem, w obu sposobach łowienia nie czeka się aż ryba skusi się na smętnie dyndającą dżdżownice wbitą na haczyk. Tu trzeba łazić i szukać dogodnych miejsc. Typować gdzie być może ryba siedzi. Potem trzeba skusić stwora rzucając odpowiednią przynętę. Trzeba też zwrócić uwagę ryby odpowiednio imitując zachowanie robaka. Ryba bez sensu pyszczka nie otworzy. Brzmi jak przygoda? Na pewno jest się czego uczyć na dłuuuugie miesiące. Chcę to wszystko skumać zanim ruszymy do Norwegii.