Wypływając z Wysp Owczych mieliśmy rozterkę. Czy to miejsce było tak specyficzne, że nas nie zachwyciło. Czy też może coś się nam pozmieniało i Islandia też nie powali nas na kolana.

Wyspy owcze z pokładu promu
Ostatnie spojrzenie na Wyspy Owcze z promu płynącego na Islandię

Powrót na Islandię

Po przejechaniu pierwszych 15 km na Islandii wszystko było jasne. Z pochmurnego lata, które przywitało nas w porcie, w 30 minut krajobraz przeistoczył się w śnieżną pustynię pokrytą gęstą mgłą.

W drodze na północ wyspy widok za oknem zmienił się jeszcze kilka razy. I to właśnie na Islandii zachwyca nas najbardziej. Nie dość, że krajobrazy są jak z księżyca, to na dokładkę zmieniają się bardzo często. Islandia podoba nam się dokładnie tak samo jak w czasie pierwszej wizyty 3 lata temu.

Wyspy Owcze mają swój bardzo unikalny klimat, ale jest on naszym zdaniem dość monotonny. Warto zobaczyć, ale raczej na ten malutki archipelag już nie będziemy wracać.

Punkt pierwszy – “polowanie” na wieloryba

port w Husaviku

To że wrócimy do Husaviku było pewne. Rejs w poszukiwaniu wieloryba, na którym tam byliśmy pierwszy raz w życiu 3 lata temu, zapoczątkował całą naszą historie wielorybich wycieczek. I tak jak 3 lata temu popłynęliśmy z firmą North Sailing. Mają kilka małych kutrów ( w tym kuter elektryczny!), którymi można popłynąć do pobliskiej zatoki. Po dotarciu do Husaviku od razu ruszyliśmy na poszukiwania wieloryba.

Kuter firmy North Sails, która organizuje wyprawy w poszukiwaniu wioelorybów

Tym razem szukaliśmy go dobre 2 godziny. Szczerze mówiąc już traciłem nadzieje, ale oczy mojej żony mówiły jedno – wieloryb być musi! Wreszcie – dosłownie – wyskoczył z wody. 30 ton wyskakujące pionowo i zwalające się z impetem w dół robi wrażenie. I ogromny pióropusz wody 😉 Nie wiadomo w zasadzie dlaczego wieloryby to robią. Być może to zabawa, być może jakaś forma komunikacji z innymi olbrzymami. Tak czy inaczej, wygląda to spektakularnie.

Wieloryb na Islandii

Po kilku skokach zaczęła się druga część przedstawienia. Ułożony na boku wieloryb machał ogromniastą ~5 metrową płetwą. Lewo – prawo. Lewo – prawo. Oczywiście na końcu obowiązkowe chlapnięcie, któremu towarzyszyło każdorazowo westchnięcie zachwytu Oli 😉

W bonusie było też stado delfinów i puffiny. Kilka delfinów przez parę minut zrobiło spektakl wyskoków przed kutrem. Przepływały pod nami i powtarzały hopkę po drugiej stronie.

Islandia - delifiny w okolicach miejscowości Husavik

Widzieliśmy też wreszcie puffiny. Choć “widzieliśmy” to za dużo powiedziane. Te małe ptaszory, które zwane są też papugami północy, były tak szybkie, że zrobienie im zdjęcia w locie jest w zasadzie niewykonalne. Teoretycznie łatwiej złapać je po tym jak wylądują na wodzie. Jest wtedy dosłownie chwila, po której albo prześmiesznie odbijając się stopami startowały, albo znienacka nurkowały szukając ryb.

Islandia - Puffin czyli Maskonur

Tak nam się te ptaki spodobały, że postanowiliśmy zmienić plan wyjazdu i dostać się na Fiordy Zachodnie aby odwiedzić kolonię, która jest jedną z największych na świecie. Znajduje się na klifach Látrabjarg, ale o tym w kolejnym poście. W końcu puffinki na to zasługują 😉

Polowanie na drona

Islandia - kemping w okolicach Husaviku

Z wszystkich gatunków zwierzaków, które nam tutaj uprzykrzają fotograficznie życie wyróżniają się dwa.
Pierwszy to ostrygojad. Jest to jedna z najbardziej zawziętych bestii, jakie kiedykolwiek widziałem.

Islandia - Ostrygojad
Ostrygojad z bojową miną w czasie interwencji

Pitbule przy nich to miłe misie. Tak długo krąży i nawraca, aż w końcu trzeba się poddać i wylądować.

Drugi trudny przypadek to rybitwa popielata.Ta mała wredota ma najtrudniejszą do pokonania strategię. Podlatuje nad drona, czasem jak mocno wieje potrafi nawet nad nim zawisnąć niemal nieruchomo i najzwyczajniej próbuje zrobić na niego kupę.

Jak dowieziemy drona całego i czystego do domu, to będzie to epickie podniebne zwycięstwo.

Skomentuj