Zorza oczywiście była, więc znów nie pospaliśmy. Do tego poranek był dość głośny, bo jezioro przy którym mieliśmy rozbity namiot, oblegały gęsi. Na moje oko to one trenowały wspólne loty przed wyprowadzką w cieplejsze kraje. Trochę latały kluczem, trochę nie, niemniej za każdym razem wydawały radosne gę! gę! gę! , które wyrwały nas z namiotu o 6 rano.
Plan na dziś to okolice jeziora Myvaten, czyli wulkany, lawa i wyziewy siarkowe. Udało nam się zobaczyć wrzące błoto i posłuchać jak szumi para w zależności od wielkości „kraterku”, z którego wylatuje, no i nawdychać się siarki. Jak dziś w nocy któreś z nas zapali oddechem namiot to wcale mnie to nie zdziwi 😉 Dalej oglądaliśmy lawę z krateru Krafla [ta co wciąż stygnie] tym razem w postaci labiryntu i  jaskini.  W jaskini można było kiedyś się kąpać ale po wybuchu Krafli temperatura wody podskoczyła do 60*C, więc teraz lepiej już ją tylko oglądać.
pachnie siarką, czujecie?
tu pachnie siarką jeszcze bardziej
błoto bulgocze, bo ma około 100*C
lawa nie musi być płaska, tu porobiła kilkumetrowe kolumny
tak, tu też pachnie siarką 😉
Druga część dnia to wyprawa, po zatoce o trudnej nazwie, w poszukiwaniu wielorybów. Udało się podejrzeć z bliska Humbaka. Stwor jest genialny. Gdy płynie wzdłuż łodzi to jego 17 metrów długości robi piorunujące wrażenie.

Zwierz w ogóle się łodzią nie przejmuje i robi swoje, według powtarzającego się cyklu. Najpierw jest fontanna, potem pojawia się grzbiet. Tak jest kilka razy. Na końcu cyklu jest fontanna, większy grzbiet i pojawia się ogon, co oznacza że Humbak zanurkował sobie. Potem go nie ma kilka minut, po czym pojawia się znów i zabawa zaczyna się od początku.

 
Było tak niesamowicie, że zaraz po zejściu na ląd pobiegliśmy zarezerwować bilety tez na jutro. Trzymajcie kciuki aby znów się udało go spotkać.

Skomentuj