Od dwóch dni kontynuujemy podróż wzdłuż lodowca. Punktem kulminacyjnym były jęzory lodu, które wpadają do wody.
 
Wczoraj lodowiec wpadał do oceanu. Co prawda każdy lodowiec, gdy już się stopi,  wpada kiedyś do oceanu ale w tym przypadku było to bezpośrednie zetknięcie. Konkretnie dzieje się to za pośrednictwem sporych rozmiarów zatoki. Ogromne bryły lodu wpadają najpierw do spokojnej wody i dostojnie dryfują w kierunku oceanu. Wczoraj fale były duże, więc gdy lodowe leniuchy docierały do plaży, to nastrój diametralnie się zmieniał.  Kilkumetrowe fale tarmosiły grubasami, rozbijały na mniejsze części i wypychały na samą plażę. W efekcie na całej szerokości czarnego piachu zalegały tony lodu.
W nocy obudziły nas tupoty, trzaski i jęki zachwytu, oznaczało to nie mniej ni więcej tylko pojawienie się zorzy. Sami zobaczcie, że warto było zarwać część nocy 😉
Dziś dla odmiany wpływaliśmy w lód, który dryfuje po ogromniastym jeziorze. Jego głębokość to ponad 180 metrów, co  pozwala na dryfowanie naprawdę sporym bryłom lodu.  Oczywiście były jaskinie, szczeliny i stawianie stopy na pływającej górze lodowej. Albo nasz kajak był dobrej konstrukcji, albo góra lodowa była mniejsza, tak czy inaczej udało się nam uniknąć losu Titanica.
Objechaliśmy już lodowiec, więc pora śmigać na północ. Odezwiemy się jak tylko złapiemy zasięg internetu.
 
 

Skomentuj