Nasz poprzedni wypad do Szkocji był poświęcony niesamowitym krajobrazom wyspy Skye. Tuż obok, na wyspie Raasay, zaczął się tegoroczny wyjazd szlakiem whisky.

Nie mogę się zdecydować co mi się tu najbardziej podobało: torfowiska, “kieszonkowa” bimbrownia czy też designerski hotel. Opowiem więc po kolei.

Miniaturowa wyspa i miniaturowa destylarnia

Odległość pomiędzy wyspami Skye i Raasay nie wydaje się duża. Jednak prom płynie 25 minut. Być może dlatego, że jest zasilany elektrycznie (sic!). Jest nieporównywalnie mniejszą wyspą od sąsiadującej Skye. Nic więc dziwnego, że przycupnęła na niej miniaturowa wręcz destylarnia z hotelem.

Z portu do hotelu dojedziecie w równe 3 minuty. Rzadko kiedy hotel powoduje u mnie szybsze bicie serca, ale tym razem tak właśnie było. Tak naprawdę to stary dom, w którym przez wieki mieściło się niemal wszystko. Była tu siedziba zarządcy wyspy, potem pub, następnie zaś poczta. Teraz budynek służy za hotel, a do niego dobudowano destylarnię. Utrzymanie klimatu starego domu i uniknięcie wrażenia, że z każdego kąta obserwują Cie mole, wcale nie jest takie proste. Tu się udało dzięki minimalistycznemu wystrojowi.

Tutaj znajdziecie więcej na temat hotelu.

Hotel, centrum turystyczne [oświetlone] i destylarnia. Wszystko w jednym miejscu

Leżąc w łóżku pod ciepłą kołdrą miałem widok za milion dolarów. Na zewnątrz zaś było zimno, a okna trzeszczały od naporu wiatru. Ciężko więc było znaleźć motywacje do porannego wyjścia z hotelu.

Myszkowanie po wyspie Raasay

hotel destylarnia raasay
Widok z okna na wyspę Skye

Na wyspie Raasay nie da się zgubić i wszędzie jest blisko. Droga, biegnąca z południa na północ wyspy, ma… niecałe 20 km. Niemal na całej długości jest szerokości jednego samochodu. Jak więc się wyminąć z samochodem jadącym z drugiej strony? Jest tu tak mało samochodów, że na 100% zauważycie go zawczasu i zatrzymacie na odcinku odrobinkę szerszym.

Mi przez 3 godziny nie udało się z nikim spotkać, więc wychodząc na zdjęcia zostawiałem samochód “na środku” drogi. Był wtorek rano, czyli dzień, w którym teoretycznie o poranku powinno być trochę ruchu. Nie było nikogo. Czułem się trochę jak na bezludnej wyspie. Wyobraźcie sobie jak musiało tu wyglądać w 1518 r., gdy pobudowano tu ten zamek.

wyspa Raasay, whisky
Wygląda jak zmasakrowany, samotny ząb w szczęce dinozaura. Niemniej kiedyś był to zamek Brochel, należący do klanu MacLeod-ów

Dalsza część wypadu na północ wyspy odbyła się na nogach. Na pierwszy rzut oka, trasa wydawała się prosta. Pagórki podobne do naszych Bieszczad nie wyglądały na wyzwanie. Jak to zwykle bywa, rzeczywistość szybko zweryfikowała pierwsze wrażenie.

Na początek zagadka do rozwiązania. Drewniana „owcza” śluza wymaga pokombinowania, żeby ją otworzyć. Jeśli nie dałeś rady jej przejść, to oznacza że jesteś owcą i musisz zostać po stronie, po której stoisz 😉

Sprawdź ile w Tobie jest owcy 🙂

Dałem radę [o yeah!]. Radość jednak szybko została zmącona przez wilgoć. Niemal wszystko dookoła, poza skałami, to torfowiska. Buty wpadają po kostki, a spodnie przemakają w kilka minut. Torfowe grzęzawiska to ogromniasty magazyn wody, więc chcąc nie chcąc, łazisz po wodzie cały czas.

Krajobraz wyspy z domami jest rzadki bo mieszkają tu zaledwie 162 osoby

Łażenie cały czas utrudniał wiatr. Najlepiej o sile smagających podmuchów świadczą drzewa. Wszystkie są niemiłosiernie powyginane w każdym możliwym kierunku. Dodatkowo osiągają zaledwie wysokość dobrze wyrośniętych krzaczorów.

Po wdrapaniu się na jedną ze skał pojawia się jeszcze oczywista konkluzja. Wyspa od Bieszczad różni się dodatkowo widokiem na ocean.

Zwiedzanie destylarni

Po porannym rekonesansie miałem wrażenie, że głowę niemal wyrwało mi z ramion. W przypadku spodni nie było mowy o wrażeniu – nogawki były całkowicie przemoczone. Z przyjemnością wróciłem więc do hotelu na ciepłą kąpiel, śniadanie i zwiedzanie destylarni.

Choć założona zaledwie 3 lata temu, już ma ciekawą historię. Pradziadek jednego z założycieli był blenderem, czyli mieszał whisky. Jego prawnuk znalazł zeszyt z zapiskami i postanowił je wykorzystać. Jak? Otóż nowa destylarnia nie ma czego sprzedawać, bo whisky aby stać się whisky musi leżakować. Minimum 3 lata, ale leżakowanie kilkadziesiąt lat też nie jest ekstrawagancją. Co ma więc robić destylarnia w czasie, gdy pierwszy rozlew whisky wciąż dojrzewa? Sprzedaje blend wg receptury dziadka skrzętnie spisanej z zeszytu. Marka oznaczona jest nazwiskiem dziadka, a jego portret znajduje się na etykiecie. Ponadto destylarnia zamówiła whisky wg swojego pomysłu u innych producentów i sprzedaje markę “While we wait” [ang. “kiedy czekamy”]. Jak widać Szkoci, oprócz wrodzonej oszczędności, mają też niesamowite pomysły 😉

Charakterystyczne miedziane kotły tzw. alembiki to nieodzowny element każdej destylarni

Sama destylarnia jest malutka, dlatego skoncentrowana na jakości, a nie ilości produkowanej whisky. O tym wszystkim opowiadał nam Ian, Master Distiller, który jest odpowiedzialny za jakość whisky od konceptu aż po gotowy trunek.

Dzięki Ianowi była okazja do spróbowania jak smakuje produkt świeżo po wlaniu do beczki, po roku i po dwóch latach leżakowania. Nie zaliczam się do znawców whisky, ale nawet ja czułem wpływ beczki po toskańskim winie na leżakujący destylat.

Samo leżakowanie odbywa się na wzgórzu za destylarnią. Wśród beczek swoje miejsce parkingowe znalazł poczciwy VW “ogórek”, który jest wykorzystywane przez marketing do akcji promocyjnych.

Runy

Tuż obok destylarni oglądam dodatkowo jedną ze szkockich tajemnic. Pictish stone! To kamienie z wyrytymi runami. Na każdym kamieniu są wyryte tajemnicze, do dziś nieodczytane symbole. Nikt nie wie co te runy oznaczają, ani nawet po co te kamienie stawiano.

Na terenie Szkocji znaleziono ich aż 242. Teorii oczywiście jest mnóstwo. Od prozaicznych, że oznaczały dynastię władców, poprzez praktyczne, że były oznaczeniami terytoriów poszczególnych landlordów, aż po kontrowersyjne historie o UFO.

Nie wiadomo dokładnie, ale kamienie powstawały prawdopodobnie gdzieś pomiędzy VI a IX wiekiem

Teorie teoriami, kamień stoi jak stał, a na powrotny prom trzeba zdążyć. Dalsza droga prowadzi do destylarni Tomintoul i Tomatin. Po drodze będzie też najczęściej fotografowany zamek świata oraz jezioro Loch Ness. Ale o tym będzie już w kolejnym poście.

Skomentuj