Tak mamy opracowaną trasę, że mimo iż głównie trzymamy się wybrzeża, raz po raz musimy wjechać do środka. I stanowczo możemy powiedzieć, że wybrzeże ma przewagę nad interiorem.

Przewaga sprowadza się do silnego wiatru, który wieje tak, że niemal urywa nam głowy. Dzięki temu mamy dwa benefity. Po pierwsze jest przyjemnie chłodno! Chodzimy w krótkich spodenkach i klapkach, ale musimy mieć narzucone bluzy z kapturem. To na prawdę przyjemna kombinacja.

Po drugie, nie ma robali, insektów ani niczego co fruwa. Po prostu żaden komar, mucha czy osa nie dają rady porywistym podmuchom. Ilekroć wjedziemy w głąb lądu na naszych nogach pojawiają się kolejne cętki od ukąszeń. Wszystkie skrzydlate żarłoczne mordy obierają nas sobie jako dawce posiłku. Znów najbardziej zajadłe są te małe, niepozorne muszki wielkości łebka od szpilki.

Tym razem wjechaliśmy w głąb Nowej Zelandii aby podejść pod lodowiec i zobaczyć las deszczowy. Lodowiec Fox z daleka prezentuje się okazale, ale z bliska okazał się lichutki.

Niestety w ciągu ostatnich 20 lat stopniał dramatycznie. Ciekawe, że mimo to, wciąż 40% ludzi w Nowej Zelandii nie wierzy w efekt cieplarniany poczynań naszej cywilizacji.

Niespodziewanie znacznie większe wrażenie zrobiły na nas las deszczowy.

Najbardziej świecące robaki, które widać dopiero po zmroku. Dosłownie cały las świeci wtedy zielonkawymi kropeczkami. Wyglądało to jak z bajki Disneya.

Gdzie nie spojrzeć setki świecących punkcików. Prawda jest nieco mniej romantyczna. Robaki świecą jak są głodne a konkretnie świeci grzyb, który żyje z robakami w symbiozie. Miałem z biologii tróję [tak jak i z pozostałych przedmiotów zresztą], więc nie jestem wstanie wyjaśnić tego w detalach. Przyjmijmy, że świecą i już 😉
Robak z grzybem ma swoje kaprysy. Nie lubi światła latarki i głośnych odgłosów. Trzeba łazić po tym lesie „na paluszkach’. Tak czy inaczej wyglądało to niesamowicie.

Fox Glacier zapamiętamy jeszcze z tego, że z samego rana obudziły nas helikoptery. Nie wiem ile ich latało nam na nad głowami, ale obstawiam że kilkanaście. Wywożą one całodzienne wyprawy trekkingowe na lodowiec, a potem robią loty widokowe dla turystów. Wygląda to tak, że co bardziej rozgarnięci rolnicy, powymieniali w szopach traktory na helikoptery i mają żyłę złota.

Sprawa to wszystko jednak dość prowizoryczne wrażenie i nie zdecydowaliśmy się na taki lot.

Tniemy dalej na południe. Jest coraz droższe paliwo, coraz dłużej jest jasno. Jest coraz więcej owiec i coraz mniej szans na sensowne łączę internetowe. Bywa, że przez cały dzień również nie mamy zasięgu w komórkach.

Kolejny punt na naszej mapie to Milford Sound, czyli fiordy.

Comments are closed.