Zwiedzanie administracyjnej stolicy Gran Canarii rozpoczęliśmy dość nietypowo. Wszystko dzięki Julce, naszej stałej czytelniczce. Od jej męża dostaliśmy zaproszenie na statek. Krzysiek jest pierwszym oficerem na rorowcu pływającym między Hiszpanią a Wyspami Kanaryjskimi.

Las Palomas, port, wyspy kanaryjskie

Port w Las Palmas

Port o poranku to wyzwanie dla zmysłów. W nosie mieszają się wszystkie możliwe zapachy. Najbardziej czuć ryby i mazut. Wydawało mi się, że czuję nawet zapach kontenerów poukładanych piętrowo na nabrzeżu. No i spaliny, wszędzie kręca się TIR-y. Jest niezły harmider.

Z Krzyśkiem spotkaliśmy się przy jednym z bocznych wejść. Po chwili staliśmy na pokładzie sporego, 150-cio metrowego statku.

Las Palomas, port
górny pokład Elizabeth Russ

Ro-Ro, to statek na który cały ładunek wjeżdża i wyjeżdża na kołach. W przypadku “Elisabeth Russ”, czyli jednostki na której pływa Krzysiek, zazwyczaj jest to 106 naczep. Okręt transportuje wszystko – od bananów, przez jedzenie do supermarketów i samochody do wypożyczalni, aż po rolki papieru, na których drukuje się prasę.

Myszkowanie po pokładach

Na dzień dobry pierwsze zaskoczenie. Wiedzieliście, że takim ogromnym statkiem trzeba dobić do portu z dokładnością do +/- 10 cm? Wrota załadunkowe muszą opaść dokładnie na znacznik na nabrzeżu. Sprawdziliśmy – zaparkowali co do centymetra!

Las Palomas, port, wyspy kanarysjkie
wjazd na górny pokład ze znacznikiem, w który trzeba trafić cumując

W środku pokłady, maszynownia, strefa wirowania paliwa…to wszystko robi niesamowite wrażenie. Zwłaszcza, że “serce statku” dysponuje szesnastoma tysiącami koni mechanicznych. Dość niepokojące wrażenie robi natomiast 100-metrowy korytarz, który biegnie wzdłuż samej stępki, czyli na samym dole statku.

Las Palomas, port, wyspy kanaryjskie
najniższy punkt na statku, 100 metrów korytarza wzdłuż stępki

Wchodzi się do niego przez pionowy, szczelny właz zabezpieczony pokrywą z charakterystycznym kołem. Potem widać już tylko rury i gdzieś majaczący w oddali dziób statku.
Największy szacunek wzbudza jednak pedantyczny porządek panujący na całym statku. Każde pomieszczenie mechanika, elektryka czy sama siłownia miały wszystkie narzędzia ułożone w nienagannym porządku, który zawstydziłby niejednego domorosłego “Adama słodowego”.

Las Palomas, port, wyspy kanaryjskie
kto z Was ma taki porządek w garażu jaki panuje w maszynowni?
Las Palomas, port, wyspy kanaryjskie, polski chleb

W kuchni dostaliśmy od Cooka Kazika świeży i pachnący polski chleb [omnomnom! raz jeszcze dziękujemy!]. Sam piec otoczony jest relingami, na których są sznurki do mocowania garnków w czasie sztormu. Wygląda to zabawnie, niemniej jeśli wyobrazimy sobie, że przywiązywana jest patelnia z rozgrzanym olejem, to szacun do zdolności kucharzy rośnie jeszcze bardziej.

Las Palomas, port, wyspy kanaryjskie, mostek kapitanski

Potem był mostek kapitański czyli miejsce pracy Krzyśka. To ogromna, najwyżej położona kabina, na szerokość całego statku. Tu właśnie znajdują się wszystkie możliwe przyciski do sterowania statkiem ale i dżojstik, który jest współczesną wersją koła sterowego. Mapę kanarów też tu znaleźliśmy, ale jest na statku raczej z przyzwyczajenia. Dziś nawigacja odbywa się za pomocą monitorów.

Las Palomas, port, wyspy kanaryjskie, mostek kapitanski
koło sterowe 😉

Na końcu zwiedziliśmy kajutę Krzyśka. Z zaskoczeniem stwierdziliśmy, że jest bardzo podobna do kampera. Po pierwsze minimalistyczny wystrój, po drugie powierzchnia. No dobra – łazienkę Krzysiek ma jednak większą 😉

Zwiedzanie statku “od kuchni” było jedną z bardziej niestandardowych wycieczek jakie odbyliśmy. Ogrom pomieszczeń, skomplikowania maszyn i wiedzy którą trzeba posiąść, daje obraz statku z zupełnie innej perspektywy. Prowadzenie takiego kolosa od portu do portu nie jest proste ale zazdrościmy tego, że Krzysiek non-stop podróżuje.

Uliczki Las Palmas

Port jest oczywiście nieodłącznie związany z resztą miasta. Las Palmas było bazą załadunkową dla wszystkich oceanicznych wypraw Krzysztofa Kolumba. Jego dom znajdziecie zresztą na jednej z uliczek w starej części miasta.

Szwendając się po uliczkach starówki mieliśmy natychmiastowe skojarzenie z kolonialną zabudową Kuby. Miasto wygląda jak miniaturowy zadbany klon Havany. Kolejność była oczywiście odwrotna, bo to Hiszpanie, dzięki odkryciu Kolumba, “wkleili” swą architekturę na Karaiby.

Jest zima i 22*C, to wystarczający powód aby ubrać psa w kubraczek 😉

Na jednej z uliczek odkryliśmy klatkę z… kurami.

Okazało się, że sklep zajmuje się sprzedażą ptactwa ozdobnego. Według sprzedawcy hodowla kanarków jest bowiem popularnym hobby mieszkanców wyspy. Przyznajemy się bez bicia! Dopiero w tym momencie dotarła do nas oczywista oczywistość. Nazwa “Wyspy Kanaryjskie” jest związana z kanarkami. No cóż, czasem “oczywista oczywistość” jest najtrudniejsza do skojarzenia 😉 Przy czym nazwa ptaka pochodzi od nazwy archipelagu a nie odwrotnie a to już takie oczywiste nie jest.

Uliczki starego miasta kończą się dość szybko a współczesna część Las Palmas niespecjalnie przypadła nam do gustu. Ruszyliśmy więc na plażę. Nie dość, że znajduje się w samym centrum, to jeszcze jest z piaskiem. Jest to o tyle nietypowe, że większość plaż, na północy wyspy, znajduje się na skałach.

Las Palmas to fajne miasto. Ma klimatyczną “kubańską” starówkę i ogromniastą plażę. Jest stąd też dobry wypad w góry Gran Canarii. Niemniej raczej odradzamy je jako miejsce na wakacyjny pobyt. Po prostu nie jest to najpiękniejsze miejsce na wyspie. O tym właśnie będą kolejne wpisy.

Skomentuj