W podróżowaniu lubimy zarówno samą drogę jak i cel, który sobie wybraliśmy. Dlatego dla nas urlop zaczyna się często już za bramą parkingu, albo na lotnisku. Dzięki temu trwa dłużej 😛

Podróż promem na Islandię przez Wyspy Owcze wydawała się idealna pod tym względem – wymarzone destynacje i droga pokonana w nietypowy sposób.

Na Wyspy Owcze popłynęliśmy z Danii

Z samej podróży promem zapamiętamy na pewno trzy rzeczy.

Po pierwsze sam rejs. Płynie się powoli. Zajmuje to niemal dwa dni i wbrew pozorom to spora zaleta. Jest czas dosłownie na wszystko. Wyspaliśmy się, poczytaliśmy książki, obejrzeliśmy norweską TV [z której w zasadzie nic nie zrozumieliśmy]. Zero internetu, zero telefonów, zero komputera [bo gdy buja, to gapienie na ekran kończy się… nieciekawie].

promem na Wyspy Owcze

W rezultacie zjeżdżając na ląd czuliśmy się wypoczęci jak po urlopie. Jeśli kiedykolwiek będziemy mieć tylko 2-3 dni urlopu to po prostu kupimy sobie bilet na prom. Gdziekolwiek 😉

w drodze na Wypsy Owcze mijamy Szetlandy

Po drugie ptaki, które nazwaliśmy „pocisk”.  Towarzyszyły nam od Szetlandów. W locie wyglądają jakby były wystrzelone. Leciały wzdłuż promu od Szetlandów aż na Wyspy Owcze. Co prawda nie mamy gwarancji, że to była jedna i ta sama „ekipa”. Niemniej jakoś nie wyobrażamy sobie „sztafety”, bo gdzie niby na otwartym morzu mieli się podziać zmiennicy?

Po trzecie pierwszy widok na Wyspy Owcze. Spodziewaliśmy się surowego klimatu… ale nie takiego rodem z Władcy Pierścieni. 

Wyspy Owcze

Koniec świata

Po trzech dniach spędzonych na Wyspach Owczych możemy zadeklarować jedno – z wszystkich miejsc, w których byliśmy, te wyspy najbardziej przypominają nam koniec świata.

Nie są najdalej od naszego domu, nie są najbardziej na północ, nie są też bynajmniej najbiedniejszym regionem, który zwiedziliśmy. A jednak określenie „koniec świata” pasuje nam tutaj najbardziej. Dlaczego? 

Kraj jest malutki. Składa się z 18, dość blisko położonych siebie wysp. Nam udało się wjechać na sześć i zobaczyć „z brzegu” kilka kolejnych. Wyspy są tak blisko siebie, że fiordy, choć bardzo malownicze, nie mają szansy nabrać „norweskiego” rozmachu. Wszystko sprawia wrażenie jakby było upakowane na zbyt małej powierzchni. Jest tu trochę jak na strychu, w jego najdalszym kącie.

Wyspy Owcze - jedna z wysp

Wrażenie ciasnoty potęgują miejscowości. A dokładnie ich rozmiar. Czasami to wręcz kilka chatek wzdłuż jednej drogi. Co nie przeszkadza Farerom doprowadzić tunelu tylko do takiej miejscowości… Pod tym względem mają rozmach!

Charakterystyczne dla tych chatek są dachy porośnięte trawą. Jakie było nasze zaskoczenie gdy odkryliśmy, że trawy nie wyrastają na dachach! Jak chałupa jest gotowa, to obkłada się ją darnią wykrojoną z trawnika.

Wyspy Owcze - hodowla trawy dachowej

Wszystko jest podporządkowane pragmatyzmowi. Przejeżdżając przez kolejne miejscowości mamy wrażenie, że oglądamy pomieszanie amerykańskiej prowincji z kolorowymi, skandynawskimi chatkami. Przy czym samym miejscowościom daleko do urokliwych, skandynawskich miasteczek z pocztówek. Tu po prostu są tak ciężkie warunki do życia, że dekoracje, wyszukana architektura i wszystkie inne „upiększacze” po prostu zazwyczaj nie dochodzą do głosu. Ma być praktycznie i pragmatycznie.

jedna z miejscowości na Wyspach Owczych
Wyspy Owcze

Gdzie by nie spojrzeć jest surowy krajobraz. Nie ma drzew. Spotkaliśmy coś na kształt lasu dwukrotnie. Przy czym określenie las jest mocno naciągane. Drzew było w obu przypadkach tyle, co w jakimkolwiek miejskim parku w Polsce.

To co zazwyczaj widać to zieleń trawy i szaro-niebieski kolor wody. Niebo też zazwyczaj jest bardziej szare niż niebieskie, bo albo jest zachmurzone, albo po prostu pada deszcz. Jedyny szalony kolor jaki zobaczyliśmy wyszedł z głębin wody. Konkretnie był to jakiś glon, wyrzucony przez fale na plażę. 

Walka o przetrwanie

Koniec świata, surowe warunki… to musiało się tak skończyć 😉 Zaatakowany został nasz dron! O tym, że ptaki czasem atakują drony czytałem kiedyś na forach, ale do tej pory nigdy mnie to nie spotkało. Tutaj każdorazowe poderwanie naszej latającej owcy, prędzej lub później kończy się szaleńczą gonitwą. W pierwszym momencie myślałem, że łatwo sobie poradzę. Niestety nagłe zmiany kierunków nie robią na ptaszorach żadnego wrażenia. Są do tego po prostu przyzwyczajone goniąc codziennie muchy. Ucieczka na maksymalnej prędkości też niewiele daje, bo dron doganiany jest w kilkanaście sekund. Po trzech dniach walki o przetrwanie drona i agresywnych wariatów [śmigła niestety poraniłyby dzioby i łapy] doszedłem do jednego skutecznego sposobu. Trzeba po prostu na pełnej prędkości unieść się pionowo do góry. Tego ptaszory nie doświadczają na codzień i zdezorientowane krążą w koło. Zanim połapią się co i jak i zlokalizują na nowo drona, można odsunąć się jakieś 200-300 metrów i wylądować.

widok na jedną z wysp

Cuteness factor 😉

Na szczęście wszechobecne owce są całkowicie nieagresywne. Nie znaczy to jednak, że można je spuścić z oczu. Zwłaszcza te małe, urodzone w tym roku, potrafią z odbicia z czterech kopytek wpakować się nagle pod koła.

owca z Wysp Owczych

Na Wyspach Owczych owce mają zawsze pierwszeństwo – logiczne prawda? W przypadku potrącenia tych wełnianych gamoni, oprócz smutku, czekają kierowcę dodatkowe kłopoty. Podobno do wypadków z udziałem owiec przyjeżdża specjalny oddział policji do tego właśnie przeznaczony. Woleliśmy jednak tego nie sprawdzać.

Wyspy Owcze - typowy mieszkaniec wysp

Dziś ładujemy się na prom na Islandię. Dopłyniemy tam jutro i od razu śmigamy na rejs w poszukiwaniu wielorybów i puffinów.

Skomentuj