Możliwe, że to nie jest do końca normalne, ale do wyjazdu do Szkocji wcale nie motywowały nas zabytki, kultura, czy też Whisky. Były to właśnie włochate krowy, oraz jak zwykle, widoki.

Dysponujemy zaledwie kilkoma dniami, więc wybór padł na highlands, czyli tereny na północnym zachodzie kraju. Na pierwszy strzał poszła wyspa Isle of Skye, do której zmierzaliśmy, z lotniska w Glasgow, niemal cały pierwszy dzień.

Zanim tam jednak dotarliśmy udało nam się zjeść dziwaczne śniadanie w postaci fasolki w sosie pomidorowym, kiełbasek i smażonej kaszanki… Nasze brzuchy przez cały dzień nie mogły się połapać o co chodzi i co z tym teraz dalej zrobić ;).

Kolejną atrakcją był dla nas ruch lewostronny, ale pomimo sporych obaw udało się dość szybko przystosować. Najbardziej baliśmy się rond a okazało się, że kłopotliwe jest wyczucie, z nowej pozycji za kierownicą, obu krawędzi samochodu. Wciąż znosiło nas na lewo, aż w końcu przyrżnęliśmy w krawężnik. Na szczęście obyło się bez szkód i ofiar wśród pieszych.

Główną atrakcje, czyli włochate krowy, już widzieliśmy. Są super, każda ma odrobinę inny kolor grzywki i melancholię w oku.

Udało nam się również wytypować stwora, który podszywa się pod potwora z Loch Ness. Naszym zdaniem cała ta historia powstała za sprawą…

…serdelkowatej foki. Jak się takie 3 lub 4 grubaski ustawią blisko siebie, to wygląda toto jak mega grubas w wodzie. Ot całe zamieszanie wyjaśnione 😉

Znaleźliśmy też doskonałe miejsce na nocleg, ale biorąc pod uwagę grząskość terenu namiot zostawiliśmy w torbie a spanie odbyło się w samochodzie. Volvo znów dało radę, odkryliśmy że XC60 jest doskonałym namiotem zastępczym, bo po rozłożeniu tylnich siedzeń ma płaską podłogę i można w bagażniku spokojnie siedzieć po turecku.

W dalszych planach kilka punktów w tym mały treking. Damy znać. Zaglądajcie 😉

Skomentuj