Ilekroć musimy zostawić naszego kampera na parkingu i skorzystać z wypożyczonych pojazdów, zawsze mamy jakieś „przygody”. A to przebijamy koło w środku gór, a dojazdówka ma inną średnicę niż reszta kół. A to zapalają się i gasną nam różne kontrolki. Tym razem kontrolka niestety nie zgasła…

Jest tylko jedna ikonka, które nie lubimy bardziej niż „rezerwa paliwa”. Jest to pomarańczowe światełko sygnalizujące awarie silnika. Włączyło się i od razu nasz doskonały nastrój prysł. Przeprowadziliśmy, wypracowaną już wcześniej, procedurę „na windowsa”. Polega to na wyłączeniu silnika, otworzeniu drzwi, zamknięciu drzwi i uruchomieniu silnika. I tak kilka razy. Doskonale działało to w Szkocja na najnowsze Volvo XC60, ale Nissan Caravan nie jest naszpikowany elektronika i kompletnie nie przejął się naszymi podchodami. Najpierw telefon do wypożyczalni, potem do assitance. W obu przypadkach była próba przeprowadzenia diagnozy przez telefon. W końcu dostaliśmy adres mechanika na naszej drodze. Po godzinie staliśmy już przed zakładem typu „u Zdzicha”.

Niestety mechanika nie było. Pani manager nie bardzo potrafiła nam powiedzieć dlaczego go nie ma, choć dostała informacje że będziemy. Nie było go i już, nie było sensu drążyć.

Z wszystkich dostępnych opcji najsensowniejsze było, mimo wszystko, poczekanie do rana na mechanika. Śmignęliśmy więc do najbliższego kempingu „na dziko” nad jeziorem Pukaki. To co zobaczyliśmy na miejscu, poprawiło nam nastrój. Co prawda nie byliśmy jeszcze pod górą Cooka, do której tego dnia jechaliśmy, ale już było ją widać spowitą w nisko wiszących chmurach.

Drugim nastrojo-poprawiaczem były steki. Smażymy je niemal non-stop [doskonała wołowina jest tu skandalicznie tania] i wciąż nie mamy ich dość.

Kemping jest ogromny i wielopoziomowy, bo parkować można nie tylko przy samej wodzie, ale też na przeróżnych górkach.

Niestety to był koniec fajnych rzeczy.

Po pierwsze w nocy zachmurzyło się całkowicie i nie dało rady zrobić fot nieba, a był to jeden z punktów programu wokół góry Cooka. To miejsce jest jednym z najlepszych na ziemi do robienia astro-fotografii ze względu na brak świateł dużych miast oraz przejrzystość powietrza. Nazwane jest nawet Rezerwatem Ciemnego Nieba.

Po drugie rano obudziła nas ulewa i okazało się, że góry Cooka nie widać już w ogóle.

Po trzecie zadzwoniło assistance i próbowało nam wmówić, że musimy się umówić do innego mechanika. Za diabła nie mogliśmy się dogadać i po prostu pojechaliśmy do umówionego już wcześniej „Zdzicha”. Na miejscu Pani manager rozbrajająco powiedziała, że to jej wina, bo nie pamiętała co nam powiedziała, więc rano zawdzwoniła do assitance, że nas nie przyjmie. Całe zamieszanie skończyło się na tym, że jednak podpięto nas pod komputer.

Po czwarte okazało się, że awaria jest tyleż niegroźna, co nieusuwalna na miejscu. Chodzi o zawartość tlenu w procesie spalania. Pojechaliśmy więc dalej a upiorna pomarańczowa dioda dalej sobie świeci. Zdaje się, że będzie z nami już do końca wyjazdu.

Postanowiliśmy jednak pojechać pod górę Cooka a po drodze zjedliśmy śniadanie na punkcie widokowym z dość abstrakcyjnymi widokami. Niestety samej góry oczywiście nie zobaczyliśmy.

Deszcz i chmury mieliśmy za to do końca dnia.

Tak, teraz też pada. Jutro też będzie …ale w ogóle nam to nie przeszkadza. Jutro będziemy szukać wielorybów. Więc może sobie padać ile chce 😉

 

Skomentuj