Pytanie  dotyczy erupcji zarówno wulkanu, jak i gejzeru, czyli części atrakcji z dzisiejszego dnia.
 
Na pierwszy ogień poszła jednak szczelina pomiędzy płytami tektonicznymi [amerykańską oraz euro-azjatycką]. Jest to podobno jedyne miejsce na świecie, gdzie widać to tak wyraźnie.
Przyznamy, że kręcenie się po granicy dwóch płyt tektonicznych, które są w ciągłej interakcji, robi wrażenie. Wrażenie na nas zrobiły też tłumy, które napotkaliśmy przy szczelinie, pomimo końcówki września.
.
Tłok turystów jechały dalej do gejzeru, który można było dostrzec z daleka. Raz po raz na horyzoncie strzelał charakterystyczny pióropusz pary wodnej. 

Najciekawsze jest obserwowanie krateru pomiędzy „erupcjami”. Woda jest powoli zasysana pod ziemię, potem wypływa, znów jest zasysana, bulgocze, wrze, jest znów zasysana i lecą pojedyncze bąble. Po kilku minutach wyłania się bąbel „naczelnik”, który w pewnym momencie pęka i cała „bąblowa” woda wylatuje kilkanaście metrów na ziemię. Z naszej obserwacji wynika, że wysokość eksplozji jest powiązana z wielkością bąbla oraz tego jak wysoko się wynurzy z krateru zanim wystrzeli.
.
.
.
.
Po dwóch godzinach ruszyliśmy dalej w kierunku wulkanu Hekla. Nie próbowaliśmy nawet się na niego wdrapać, bo wszędzie są informacje, że jest to mega ryzykowne, bo oczekiwany jest jego wybuch. 
Po drodze całkowicie przypadkowo trafiliśmy na coś w stylu polskiego Biskupina. 
Osadę, która zachowała się kilkaset lat w nienaruszonej formie, gdyż pewnego poranka zasypał ją popiół z wybudzonej Hekli. Wystarczyło zasadzić trawę i średniowieczne budynki są jak za dawnych lat.
Dzień skończyliśmy tradycyjnie czyli kąpielą w ciepłym basenie. Jutro śmigamy pomiędzy dwa lodowce.
 
 
 
 
 
 
 
 

Skomentuj