Zygzakując po Danii w poszukiwaniu znośnej pogody dotarliśmy na samą północ Jutlandii. Ale to nie był koniec naszych pogodowych przygód. Wiatr zrobił z nas testerów namiotu dachowego i poplątał uszy naszemu psu.

Czubek Danii, czyli Półwysep Skagen

Półwysep Skagen znany jest przede wszystkim z trzech rzeczy:

Po pierwsze z fok, które wylegują się na plażach. Podobno masowo…

Druga atrakcja jest na samym czubku półwyspu (Grenen). Spotykają się tam wody z dwóch mórz: Bałtyku i Morza Północnego.

Po trzecie z ogromniastych wydm Råbjerg Mile. Jednych z największych ruchomych wydm w Europie.

Niestety foki, z powodu wiatru, postanowiły pozostać w wodzie. W ramach rekompensaty na cyplu występuje natomiast duże zagęszczenie turystów, bo do portu w Skagen dobijają “pływające hotele”.

Fale płynące z dwóch stron to efekt mieszania się wód z dwóch mórz

Samo spotkanie się dwóch mórz wygląda… hmm… odrobinkę mniej spektakularnie niż można by się spodziewać. Większość fot, które pokazują to spektakularne zjawisko powstaje w okolicach Alaski. Wtedy faktycznie widać wyraźnie różnicę między wodami, z uwagi na dużą różnicę zasolenia (woda z topiących się lodowców miesza się z Oceanem Spokojnym.

Na szczęście wydmy Råbjerg dały radę. Są wielgachne i non-stop się przemieszczają. Tempo może nie jest zawrotne, ale przesunąć taką kupę piachu 15 metrów rocznie potrafi tylko potężny wiatr. Był tak silny, że spokojnie można było się na nim “położyć”. Poza tym rzeźbił dziwaczne formy z piachu i irytował naszego psa. Labradory na codzień mają „klapnięte uszy”. Nasz pies nie był w stanie ogarnąć dlaczego tym razem uszy latają jej niczym u kreskówkowego słonia 😉

Nasz pies vel Dumbo 😉

O tym jak mimowolnie staliśmy się testerami namiotu

Niesforne uszy to nie był nasz jedyny problem. Maksymalna rekomendowana prędkość wiatru przy której powinniśmy rozkładać nasz namiot to 32km/h. Maksymalna prędkość wiatru, w których namiot był testowany to 64km/h. Wygląda więc na to, że mimowolnie zostaliśmy testerami, bo w nocy wiało non-stop z prędkością 50-60km/h, zaś porywy sięgały do 70km/h. Rezultat? No nie pospaliśmy. Najgorszy nie był nawet łomot płacht materiału, tylko metaliczny jazgot, który wydawały uchwyty do zapinania-odpinania zamka. Uderzały o siebie nawzajem i o sam zamek. Jestem pewny, że ten dźwięk może doprowadzić do szaleństwa. Dlatego po drugiej nieprzespanej nocy sięgnęliśmy po środek ratunkowy w postaci wynajętej hytty.

Ucieczka 2.0

Uciekając poprzednim razem na północ przejeżdżaliśmy przez sam środek Jutlandii. Mimo że nie można mu odmówić uroku, to jednak nie wpisalibyśmy go na listę “101 miejsc, które musisz zobaczyć przed śmiercią”. Dlatego tym razem postanowiliśmy przejechać wzdłuż północnego wybrzeża i zatoki Moaning Bay (Jammerbugten). Wzdłuż zatoki ciągną się szerokie plaże, na które można wjechać samochodem. Można nawet nimi przejechać do kolejnych miejscowości, o czy informują drogowskazy na plaży. Z plażowania niestety nie skorzystaliśmy, ponieważ wiatr wiał tak, że w powietrzu latał nawet już nie sam piach, ale też mniejsze muszelki i kamyczki. Nasz pies skapitulował i pobiegł schować się za wydmy.

Park Narodowy Thy

Na zachodnim wybrzeżu znajduje się Park Narodowy Thy. Jest najstarszym (bo z 2007r. – sic!) i największym Parkiem Narodowym Danii. Przypomina nam trochę podwarszawski Kampinos. Z tą różnicą, że ma dostęp do morza 😉 Gęste lasy i wydmy ciągnące się w nieskończoność.

Tam od wiatru również nie uciekliśmy, ale przynajmniej znaleźliśmy jego pozytywne strony. W miasteczku Vorupør znajduje się molo, o które spektakularnie rozbijały się fale. No i byli surferzy, których zawsze podziwiamy, zwłaszcza w takich zimnych wodach.

Tymczasem znowu wracamy do Danii. Co prawda będziemy przez nią tylko przejeżdżać, niemniej właśnie w Danii zaczyna się nasza kolejna wyprawa.

Wsiadamy na prom i płyniemy na Islandię, zahaczając jeszcze o Wyspy Owcze. Na Islandii mamy zamiar dotrzeć do miejsc, których nie daliśmy rady zobaczyć w trakcie naszej pierwszej islandzkiej wyprawy.

Zaglądajcie do nas!

Skomentuj