Kaikoura leży w dość specyficznym miejscu. Tuż obok brzegu jest oceaniczny krater, który ma kilkaset metrów głębokości. Fajna strona tego krateru to różnorodne oceaniczne stwory, w tym wieloryby. Niefajna to trzęsienia ziemi.

Ostatnie poważniejsze wstrząsy, z listopada 2016, nie tylko zmiotły do oceanu kilkadziesiąt kilometrów drogi, ale też podniosło cały brzeg …o 2 metry. To spowodowało, że cała gospodarka morska stanęła w miejscu. Port, którego dno się podniosło, wysechł. Nową drogę oddano do użytku dosłownie miesiąc temu. Port też już działa, bo ruszaliśmy z niego na podglądanie wielorybów. Nasz statek wyglądał jak typowa turystyczna mydelniczka. Tym bardziej więc opadły nam szczęki, gdy toto rozwinęło 39 węzłów, dzięki czemu zafundowało nam „rollercoster” na ponad metrowej fali.

Szukaliśmy kaszalota. Różnią, się od humbaków [które podglądaliśmy na Islandii] tym, że jak zanurkują, to znikają na mniej więcej godzinę. W tym czasie olbrzym zanurza się na kilkaset metrów w poszukiwaniu jedzenia. Kaszalot wcina głównie ośmiornice, kalmary ale i ryby [bo ma zęby]. Jest to chyba jedyne stworzenie, które potrafi „wszamać” rekina …ale tylko takiego do 3 metrów. Po godzinie polowania następuje wynurzenie.

Proces wynurzenia wygląda dość podobnie jak u humbaka. Najpierw jest wielki dmuch wodą w powietrze, potem wyłania się i sam nochal.

Następnie zwierz sobie chwilkę spokojnie dryfuje na powierzchni.

Takich dmuchów jest kilkanaście. Potem stwór nurkuje, prezentując na pożegnanie ogon, który ma do 6 metrów szerokości.

To drugi największy wieloryb na świecie i oglądając jego ogon nie jesteśmy wstanie wyobrazić sobie jak wielki musi być płetwal błękitny [czyli nr 1 pod względem wielkości]. Kaszalot dochodzi do 70 ton wagi i ma największy mózg wśród zwierząt na ziemi. Tuż przed mózgiem ma specjalny olej [raptem 2,5 tony], który służy mu, albo do wzmacniania ultradźwięków, którymi wyszukuje pożywienie, albo używa go jako balast przy nurkowaniu. Wciąż tego nie wiadomo. My dziś obejrzeliśmy dwa wynurzenia tego samego wieloryba. Ekipa statku rozpoznaje go po śladach na „ogonku”.

Widzieliśmy też albatrosy. Co prawda wyglądają na taką większą i “twardszą” wersję mewy, ale w rzeczywistości są większe od kondorów. Mają rozpiętość skrzydeł do 3,5 metrów.

Wciąż leje jak z cebra. Jakoś te lasy deszczowe w końcu muszą urosnąć, prawda? To powoduje jednak, że zmieniamy nasze plany. Zamiast kajaków po oceanie planujemy świecące robaki i trekking. Napieramy więc jutro dalej na północ. Mamy nadzieje wyrwać się spod tej sinej chmury. Silnik działa bez zarzutu 😉

Comments are closed.