Kampera mamy między innymi po to, aby omijać szerokim łukiem wszelakiego rodzaju hotele. Klimatyzowane powietrze, pozłacane kandelabry i obsługa kelnerska. To jest właśnie to, od czego uciekamy jak najdalej się da. Dlatego z mieszanymi uczuciami jechaliśmy do naszej ostatniej miejscówki. Campingu przy hotelu Panorama.
Pierwszy raz zdecydowaliśmy się na postój w czymś takim. Wabikiem była lokalizacja obok Lillienstein.
Camping i hotel są tuż u podnóża skalistego wzgórza Lilienstein, na które postanowiliśmy się wdrapać. Jest to skała – ostaniec. Przy czym ma ogromniastą powierzchnię. W sumie, to wygląda jak góra o kształcie odwróconej miski. Takich ostańców jest w okolicy kilka. Na największym jest nawet zbudowana ponura twierdza Konigstein.
Dojście pod wzgórze zajmuje kilka minut. Potem ostra wspinaczka przez las. Następnie przed oczami pojawia się wielgachna skała, która wybija pionowo w górę na kilkadziesiąt merów. Pozostaje już tylko zdobyć Lilienstain 😉
No dobra! ”Zdobycie”, to słowo odrobinkę na wyrost jeśli zrobicie to tak jak my, czyli po ścieżkach wykutych w piaskowcu. Szybsze tętno może jedynie wystąpić, gdy będziecie przechodzić po metalowych kładkach zawieszonych nad szczelinami.
Część ludzi wybiera jednak opcję „zdobycie z adrenaliną”, czyli wspina się po ścianach z użyciem lin. Na samej górze jest nawet knajpa i schronisko dla wspinaczy. Bez względu jak tam się dostaniecie widoki macie gwarantowane.
Widać dwa zakola rzeki, twierdzę Konigstain i kilka miejscowości.
W tej chwili i tak najbardziej rzucają się w oczy pola rzepaku.
Przy odrobinie szczęścia będziecie mogli też popatrzeć jak wspinacze „mozolą” się po ścianie. Przyznam się szczerze, że zdecydowanie wolę robić im zdjęcia, niż wisieć na linie.
Samo łażenie po metalowych mostkach, zawieszonych nad szczelinami, daje poczucie tego, że nogi wiszące w powietrzu nie są „okej”. Gdzieś głęboko w środku, jestem przekonany, że nogi służą zdecydowanie do łażenia a nie dyndania w powietrzu.
Przejście całego terenu, na górze, wraz z robieniem zdjęć, zajęło nam około godziny. Wejście i zejście kolejną godzinę.
Camping Panoramahotel Lilienstein jest malutki.
Ma dokładnie 10 miejsc 😉 Hotel też jest niegroźny. Ma nawet swój klimat. Akurat gdy byliśmy goście hotelowi jedli kolację przy ognisku, z okazji jakiegoś lokalnego święta. Takie hotele są w porządku ;))
Na drugi dzień postanowiliśmy pojechać w głąb samego parku. Pokręciliśmy się wzdłuż i wszerz. Potem objechaliśmy go dookoła. Żaden z campingów jednak nie miał tak fajnego widoku jak ten pod górą Lilienstein. Natomiast do części z nich możecie dojechać …tramwajem! Na głównej drodze w parku położona jest jedna linia torów. Tramwaje jeżdżą na zasadzie wahadła. W sumie to bardzo logiczne rozwiązanie, bo przecież jest to najbardziej ekologiczn środek transportu. Nie ma więc chyba niczego bardziej pasującego do parku narodowego. Pozostaje poczekać, aż Tatrzański Park Narodowy zastąpi nimi dorożki. Hej!
A co sądzimy o samym campingu możecie przeczytać TU.
Comments are closed.