Najpierw zaniemówiliśmy z wrażenia …a potem wszystko uratowały minerały.

Dość długo zastanawialiśmy się jak to możliwe, że gejzer w Parku Wai-o-tapu wystrzeliwuje codziennie dokładnie o 10.15. Na dokładkę tylko raz dziennie. Z naszych dotychczasowych doświadczeń wynika bowiem, że gejzery to wyjątkowo kapryśne zjawisko. Czekasz pod nim zazwyczaj godzinami. Raz kichnie, raz prychnie a raz wystrzeli kilkudziesięciometrowym strumieniem [zazwyczaj wtedy, gdy już odłożyłeś aparat]. Robi to jak często chce i z kompletnie nieprzewidywalną siłą.

Odpowiedź okazała się dość zaskakująca. Mydliny! Otóż w Parku Narodowym nie ma prawdziwego gejzera. Po prostu do otworu w skale, obsługa, wsypuje mydliny. W rezultacie leci trochę pary. Wygląda to, mniej więcej tak, jak w naszym kuchennym czajniku. Leci też woda pod ciśnieniem. Mniej więcej jak z grubego węża ogrodowego. O.K! Historia odkrycia reakcji chemicznej jest dość zabawna. Ponad 100 lat temu dokonali tego więźniowie. Poszli uprać gacie w ciepłym źródle a tu bum! Niemniej od prania gaci, do prawdziwego gejzera droga daleka. Pani wsypująca mydliny z rozbrajającą szczerością zapewniała, że nie można nazwać gejzera sztucznym …bo mydliny są przecież naturalne. Zażenowani i pełni obaw poszliśmy w głąb parku.

Tu, te same ciepłe źródła, które nie przepadają za mydlinami, wypłukują spod ziemi przeróżne minerały. Dzięki temu, w deszczowym lesie, powstają różnej wielkości kolorowe jeziorka i kałuże o całkowicie dziwacznych odcieniach.

Zazwyczaj kolorowe plamy powstają w miejscach gdzie wybija lub płynie jakieś źródło z wrzącą, lub niemal gotującą się wodą.

Niemniej opary, zawierające zapewne sporą część tablicy Mendelejewa, sprzyjają też dziwnym rudym porostom.

Były też „żarówiasto” zielone mchy i jakieś trawy wodne pooblepiane kolorowymi mazidłami.


Najbardziej zaskoczyło nas jednak jeziorko na samym końcu. Było dokładnie w takim kolorze jak zakreślacze biurowe. Drzewko raczej nie polubiło wody…

Comments are closed.