Kamperem do Norwegii jedziemy po raz drugi. Wcześniej byliśmy tam jeszcze z namiotem. Niemniej tym razem zaczęliśmy z przytupem [ale o samym „przytupie” napiszemy jak przejrzymy zdjęcia ;]. Poza tym, w związku z tymże wydarzeniem, w ogóle niczego nie zdążyliśmy zaplanować. Wiedzieliśmy jedynie, że jedziemy do Norwegii, na Lofoty i kupiliśmy bilety na prom do Szwecji.
Zmęczenie dawało o sobie znać nawet na pierwszym kempingu w Sopocie. Rano byliśmy w stanie jedynie dowlec się na plażę na śniadanie. Uzupełniliśmy w markecie zapasy na dwa tygodnie. Po czym wciąż nie do końca przytomni, stawiliśmy się w porcie w Gdańsku. Po kolejnej nocy, tym razem na promie, odzyskaliśmy kontakt z rzeczywistością na tyle, że pojawiły się pierwsze pomysły.
Ten wyjazd w dalszym ciągu odbywa się w kierunku Lofotów 😉
Niemniej dodaliśmy do niego drogę wzdłuż wybrzeża Norwegii. Jest dłuższa i droższa ale fajniejsza. Kolejnym punktem jest rejs w poszukiwaniu [a jakże by inaczej!] wielorybów. Wpadł nam też mały trekking. Znienacka pojawiły się też plaże na Lofotach. Niemniej one pozostają pod znakiem zapytania. Powodem niepewności jest pogoda. Mówiąc wprost, prognozy przewidują kilka stopni na plusie oraz poranne opady śniegu…
Poza tym wszystko jest w normie.
Stoimy na kempingu pośrodku Szwecji.
Jak zwykle, poza sezonem, trafiamy na nieczynny kemping. Jak zwykle jesteśmy zachwyceni. Oprócz komarów i wyskakujących raz po raz ryb nie ma tu nikogo. I jak zawsze zastanawiamy się czy jednak nie płynie w nas trochę więcej niż kropelka skandynawskiej krwi. Jesteśmy totalnie szczęśliwi.
Jutro dalsza część drogi dojazdowej. Powinniśmy „dokulać się” tuż pod koło podbiegunowe, gdzie zaczniemy część zasadniczą wyprawy.
Comments are closed.