Pierwsza część dotyczy tego, co można “ogarnąć” z Polski. Zajęło nam to więcej czasu niż zazwyczaj. Trudność wynika z tego, że jest to relatywnie niepopularny kierunek, więc informacje jest ciężej odnaleźć. 

#1 Przewodnik też nam przygotowań nie ułatwił. W zasadzie nawet nam utrudnił życie.

Lonely Planet, który zawsze zabieramy ze sobą, okazał się porażką (po raz kolejny niestety). Informacji, których potrzebowaliśmy było mało. Najwięcej było opisów restauracji i noclegów, które nam w ogóle nie były potrzebne. Po drugie, na miejscu, okazało się że część informacji jest nie do końca aktualna lub brakowało opisów tego co mijaliśmy po drodze. Doprowadziło to do dość częstych zmian naszych planów. Podejrzewamy, że przewodnik został napisany dawno, dawno temu, a aktualizacja dotyczy głównie tego gdzie zjeść, co kupić i gdzie się wyspać. Tak więc rada numer 1: odpuście sobie przewodnik Lonely Planet. Tym bardziej, że na lotniskach, w hotelach, turystycznych miejscach są przewodniki i mapy AA TRVELER za darmo 😉

nowa zelandia, wycieczka nowa zelandia
zdjęcie pochodzi ze strony firmy AA

Każda wyspa ma swój zestaw przewodników – każdy z nich dotyczy oddzielnego obszaru i zawiera szczegółową mapę z zaznaczonymi na niej atrakcjami. Jest opisanych sporo miejsc i z tych opisów dowiedzieliśmy znacznie więcej niż z Lonely Planet. Oczywiście są też reklamy [dlatego przewodnik jest za darmo]. W bonusie są kupony zniżkowe na różne atrakcje, np. oceanarium, kajaki morskie, muzea itp. Sprawdźcie na ile osób obowiązuje zniżka, bo często jest tylko na jedną osobę i wtedy warto wziąć kilka egzemplarzy przewodnika 😉 Oczywiście da się przekabacić sprzedających do zwielokrotnienia zniżki, ale lepiej mieć więcej egzemplarzy i negocjacyjny kłopot “z głowy”.

Na stronie AA znajdziecie też interaktywną mapę z kalkulatorem odległości. Bardzo pomocna rzecz przy planowaniu trasy [o samej trasie opowiemy więcej w kolejnym poście].

#2 lot do Nowej Zelandii

Jakąkolwiek trasę wybierzecie będzie to długi lot. My wybraliśmy opcję najwygodniejszą z naszej perspektywy, czyli najszybszą, którą zapewnia Qatar Airways. 6h lotu na trasie Wa-wa >> Doha, gdzie po 3 godzinach złapaliśmy lot Doha >> Auckland.

Ten ostatni to najdłuższa obecnie lot na świecie. Trwało to niemal 17h. Jak przeżyć i nie zwariować?

Przeczytaliśmy na ten temat kilkanaście artykułów typu “jak wybrać najlepsze miejsce w samolocie”. Obejrzeliśmy wszystkie układy siedzeń w samolotach na seatguru.com. I koniec końców podjęliśmy decyzję o zarezerwowaniu najbardziej odradzanych miejsc we wszystkich tych serwisach – na końcu samolotu. To był strzał w „10”!

Nowa Zelandia to wyspa. To oznacza, że trzeba tam przetransportować mnóstwo towarów z całego świata. Doszliśmy więc do wniosku, że samolot będzie miał sporo cargo. Każdy samolot dociążony towarem musi „odciążyć” ogon, czyli zostawić kilkanaście siedzeń wolnych. Siedzeń, które są najrzadziej rezerwowane przez pasażerów, czyli…na ogonie właśnie. Okazało się, że większość rzędów koło nas było pustych. Wystarczyło tylko, że jedno z nas, tuż po usłyszeniu „boarding completed” przesiadło się do rzędu obok i …oboje mieliśmy po 3 miejsca dla siebie przez całe 17h lotu. Dzięki temu spaliśmy przez większość podróży w pozycji leżącej. Tak da się przeżyć tę podróż bardzo komfortowo. Polecamy!

#3 kamper

Od razu założyliśmy że potrzebujemy transportu i noclegu w jednym. Jesteś mobliny, niezależny, a noclegi determinuje widok za oknem, a nie oferta noclegowa w danej miejscowości. Planując “zamieszkanie” na miesiąc w Nowej Zelandii na tym nam najbardziej zależało. My wybraliśmy opcję ekonomiczną, ale wygodną i wystarczająco przestronną, czyli małego VANa. Wynajęliśmy go z firmy Escape Campervans.

Samochód dość pocieszny, bo niestandardowo zorganizowany. Silnik znajdował się pod podłogą. Przed naszymi stopami nie było więc nic, nie licząc rury z zamontowanym kołem zapasowym. Akumulator był pod siedzeniem pasażera, wlew wody do chłodnicy był zaś w drzwiach kierowcy itp. itd. Niemniej był bardzo wygodny. Za pierwszą linią siedzeń było sporo miejsca, które można było zorganizować jako „salonik” tj. dwie sofy i stół pomiędzy, lub zamienić całość na sporej wielkości łóżko. Od strony tylnej klapy była kuchnia ze zlewem.

nowa zelandia, wycieczka nowa zelandia

Zbiorniki wody na czystą i szarą wodę, lodówka przenośna oraz kuchenka gazowa. Dodatkowo można zamówić sobie turystyczną toaletę, która upoważnia do zatrzymywania się na dzikich kempingach. Kamper posiadający taką toaletę ma naklejkę „self contained”. Byliśmy świadkami jak po kempingu przejeżdżała kontrola i faktycznie sprawdzała czy są naklejki, więc nie ryzykujcie. Podstawowy koszt taniego campervana z toaletą to ~100 NZD/ dzień.

Ze względu na lewostronny ruch w Nowej Zelandii, od razu założyliśmy że wypożyczymy samochód z automatyczną skrzynią biegów.

Przetestowaliśmy takie rozwiązanie już w Wielkiej Brytanii, i mimo że kosztuje trochę więcej (+10 NZD/dzień w naszym przypadku), to ułatwia zdecydowanie odnalezienie się w nowej drogowej rzeczywistości.

Niektóre tanie wypożyczalnie powiększają kampery poprzez zamontowanie na dachu vana dobudówki, gdzie jest dodatkowe łóżko. Zamienia to vana w coś, co zachowuje się podobnie do żagla. Szczerze odradzamy takie pojazdy. Widzieliśmy jak miotało takim “kulfonem” w czasie wiatru po drodze i cieszyliśmy się bardzo, że to nie my w nim siedzimy.

Wynajęcie większego pojazdu, powiedzmy wielkości kamperów które poruszają się po Europie, to mniej więcej dwukrotnie większy kosz. Poniżej “regularny” kamper z firmy Maui. Nam się bardzo podobał, bo miał ogromne okna zarówno na bokach, jak i z tyłu pojazdu. Ale przy ładnej pogodzie i tak najlepsze widoki są na zewnątrz i wtedy wielkość kampera nie ma znaczenia 😉

nowa zelandia, wycieczka nowa zelandia

Tak na marginesie kampery są niezwykle popularne nie tylko wśród turystów. Mnóstwo lokalsów przerabia wszystko co się da na kampery, gdyż caravaning jest po prostu najtańszą formą spędzania wolnego czasu.

Wynajęcie domku w fajnym miejscu, to koszt 600 NZD/ dobę dla 4-osobowej rodziny. Kempingi są nieporównywalnie tańsze [więcej o tym w kolejnym wpisie].

#4 ubezpieczenie samochodu

Jazda po Nowej Zelandii jest odrobinę inna od tej u nas w Europie. Nie tylko lewostronny ruch, ale węższe drogi, często niemiłosiernie kręte lub po prostu szutrowe. Dodatkowo planując spędzić w samochodzie miesiąc, ostatnią rzeczą o którą chcieliśmy się martwić, to wydatki związane z jego naprawą. My wykupiliśmy pełne ubezpieczenie razem z rezerwacją kampera. Zwróciło się nam już drugiego dnia jazdy. W naszą przednią szybę uderzył kamień spod kół mijającego nas samochodu i zrobił małą dziurkę. Na szczęście nie musieliśmy szyby wymieniać w trasie, ale na pewno trzeba by było za nią zapłacić przy oddawaniu pojazdu. Zaczęliśmy „zarabiać” na ubezpieczeniu przy kolejnych kamieniach, które wielokrotnie obijały się nam o samochód. Nie wspominając o stojaku robót drogowych… w który przywaliłem na przewężeniu [jazda po lewej stronie nie zawsze jest łatwa ;] Koszt pełnego ubezpieczenia, które zwalnia Was z martwienia się o cokolwiek [poza wypadkiem, w którym przekroczyliście prędkość] to 35 NZD/ dzień. WARTO!!!

Druga część przewodnika dotyczy logistyki na miejscu, gdy poruszacie się po kempingach kamperem lub z namiotem. Znajdziecie ją tu

4 komentarze

  1. to dla Kaaasi

    sprzedaz auta w n. zeelandii – moze nie byc slodko:

    konczylem wakacje w n.z w marcu, czyli ichniej jesieni, w christchurch. oczywiscie chcialem sprzedac auto, kupione tanio i raczej parchate. kupione z zalozeniem, ze oddam je na zlom. za zlomy placa roznie, ale max. okolo 300 nzd, w duzych miastach. na dlugo przed momentem pozbycia sie auta szukalem wszelkich mozliwych sposobow sprzedazy. i klientow. miejscowi sa kompletnie dolujacy, na ogloszenie – auto na sprzedaz – zawsze odpowiadaja pytaniem czy auto jest wciaz na sprzedaz, a po odpowiedzi potwierdzajacej milkna. wszyscy. takie zboczenie narodowe. jedna niemka w swoim ogloszeniu napisala: tak, auto jest na sprzedaz, tak, auto jest na sprzedaz. na pewno wciaz dostawala pytanie, czy auto jest na sprzedaz. w miedzyczasie sprzedalem kola, na ktorych byly dobre opony, zamieniajac sie na lyse. probowalem sprzedac akumulator, jako ze mialem drugi, slaby, ktory juz nie chcial krecic po nocy z przymrozkami. ten slaby wystarczyl, zeby dojechac na zlom. zapomnialem, ze mam dobry bagaznik dachowy, i ze moge go sprzedac – do dzis sie pukam w glowie. tak wiec sprzedawalem co sie dalo po kawalku. oczywiscie przy okazji sprzedazy wszelkiego sprzetu kampingowego i wszystkiego, co bylo sprzedajne. a w n.z., krolestwie shit,u, wszystko jest. w christchurch pojechalem na auto gielde dla backpackersow. po lecie, czyli na koniec sezonu, bylo tam kilkanascie vanow, wartych miedzy 6 a 15 tys. nzd. i nic innego. I ZERO KUPUJACYCH!!! zero. mniemniaszki, co to wylozyli taka kase na swoje autka, plakali, ze latwiej sprzedac auto na antarktydzie. a czego sie spodziewali kupujac auto? naiwne dzieci? nawet nie bylo tam sępow i naciagaczy, placacych po 500 dolarow za auto. jest ich w tym kraju mnostwo, mnie tez podchodzili z tak kosmicznymi propozycjami, ze ja bym nigdy takiego oszustwa nie wymyslil. np. : zostaw mi auto i upowaznij do sprzedazy, a jak go sprzedam, to ci wysle kase gdziekolwiek w swiecie. i kilka innych, co juz nawet wole nie pamietac.
    konczac wakacje, chcialoby sie pozbyc auta w przeddzien wylotu. a to jest nieosiagalne, jesli chce sie sprzedac. jak sie sprzeda wczesniej, to trzeba , przez nie wiadomo ile dni, spac w hostelu. ( w ch.ch. noc w hostelu dochodzila do 100 nzd., w izbie zbiorczej troche taniej) wiec sie trzeba kisic w miescie, nie wiadomo po co, w syfie, tracic czas i pieniadze. bez sensu. a jak sie nie sprzeda? porzucic na parkingu przed lotniskiem? niektorzy to proponowali. ale 15 tys. nzd szlag trafia. tez bez sensu.
    dalem za swojego parszka 850 dollar, troche w nim musialem dlubac, przywiozlem sobie podstawowe narzedzia. musialem zmienic opony, bo zdarlem na szutrach do drutow. oczywiscie ze zlomu. tak ze dolozylem pare stow na rozne czesci. na zlom oddalem go za 300, za kola wzialem 150. spalem w nim do ostatniej chwili, ze zlomu pojechalem prosto na lotnisko. ogolnie, nie wydalem na spanie ani jednego centa przez kilka miesiecy. oczywiscie wydalem na benzyne, bo zeby znalezc miejsce na noc, czasem trzeba bylo duuuuzo sie najezdzic.
    a adolfki z gieldy dla backpackers? nie mam pojecia, ale ich zalamane miny i wyparowana buta byly slodkie. tudziez ich glupota, bezdenny brak wyobrazni. das ist keine deutschland, menschen. angielski swiat nie dziala po niemiecku, a autka do oszustow po 5 stów! albo zostawione przed lotniskiem….

  2. n.z. 90% kraju nie ma zasiegu. zasieg tylko w miastach i na glównych drogach. czasem trzeba przejechac 100 km zeby miec zasieg. leje. nie mozna WOGÓLE wysiadac z auta bo meszki. zawsze i wszedzie. leje. nazi department of tourism zabrania wszystkiego, wszedzie. spanie na dziko to bullshit – albo masa niemców, albo o 6tej rano przychodzi nazi i daje mandat. leje. depresja. kilo baraniny w sklepie 40 dolarów. surowej. gotowej do jedzenia nie ma. kilo czeresni 40 dolarów. leje. benzyna w cenie europy, dwa razy wiecej niz w australii. 4 razy wiecej niz US. leje. meszki. cale fjordy nie maja dróg, sa niedostepne. meszki. leje. komary i baki w arktyce to zero w porównaniu do meszek. leje. zeby znalezc miejsce na noc, trzeba pojezdzic ze 2-3 godziny, wszedzie ploty i zakazy. wszedzie!!!!! aplikacje z miejscami do spania wysylyja wzystkich niemców na malutkie parkingi na 5 aut, stoi sie drzwi w drzwi, jak przed supermarketem. jak sie stanie z boku, to mandat. leje. meszki. nie mozna zagotowac wody bo meszki. i leje. trzeba przeskakiwac wyspe z poludnia na pólnoc, albo wschód zachód zeby nie lalo. n.z. jablka po 5 dolarów za kilo. te same jablka wszedzie indziej na swiecie po 1.50 dolara. aftershave za 50 dolarów w normalnym swiecie tam kosztuje 180.
    wszystkie mosty sa na jedno auto, poza Auckland. miasteczka wygladaja tak: bank, china takeout, empty store, second hand ze starymi smieciami, empty store, china takeout, second hand, bank and so on – kompletny upadek i depresja. pierwszy raz w zyciu kupowalem w second handzie. wejscie na gorace kapiele 100 dolarów. dwa razy psychopaci zagrazali mojemu zyciu (wyspa pólnocna, srodek-wschód), jeden z shotgunem. policja to ignoruje.
    co by tu jeszcze? jest pare dobrych rzeczy, wymieniam zle, bo NIKT tego nie mówi. bardzo latwo zarejestrowac auto, ubezpieczenia nieobowiazkowe i tanie. przeglad co 6 miesiecy. w morzu sie nikt nie kapie, poza surferami, zimno, prady. meszki doprowadzaja do obledu.nie ma na nie sposobu. wszedzie mlodociane adolfki. tysiacami. supermarkety, maja ich 3, sa tak zle,ze nie ma co jesc. marzy sie o powrocie do swiata i normalnym jedzeniu. ogólnie marzy sie o normalnym swiecie, caly czas odlicza dni do wyjazdu . w goracych wodach maja amebe co wchodzi do mózgu. no chyba ze sie zaplaci 100 dolarów za wstep, to mówia ze nie ma ameby

    • kawawkrzakach Odpowiedz

      mhmmm…
      musze przyznać, że mamy znacznie sympatyczniejsze wspomnienia z Nowej Zelandii ;))

    • Janusz to chyba jakiś naczelny hejter Nowej Zelandii. ?? Komentuje posty o NZ na każdym blogu, w dodatki jest to zawsze ten sam tekst, kopiuj – wklej. Przykre.

Reply To kawawkrzakach Cancel Reply